W piątek 21 lutego około godz. 16.00 dyżurny Straży Miejskiej odebrał niepokojący telefon. Funkcjonariusz został poinformowany, że dzieje się coś niedobrego w jednym z lokali mieszkalnych w budynku przy ul. Świdnickiej.
- Tam chyba jest trup. Sąsiada nie widzieliśmy od kilkunastu dni. On mieszka sam. Drzwi do mieszkania są otwarte, a jak zajrzałem przez szybę w drzwiach do pokoju, to zobaczyłem, że ktoś leży na łóżku bez ruchu. On chyba nie żyje - mówił wstrząśnięty zgłaszający.
Patrol Straży Miejskiej po 10 minutach był już na miejscu. Oczom funkcjonariuszy ukazał się przerażający widok. Mężczyzna w wieku około 50 lat leżał na łóżku, ciężko oddychał, mamrotał pojedyncze słowa. Od pasa w dół był nagi, przykryty zwiniętą kołdrą, leżał we własnych odchodach.
Dyżurny Straży Miejskiej na miejsce natychmiast wezwał Pogotowie Ratunkowe. Według relacji sąsiadów, mężczyzna mógł w takim stanie pozostawać nawet dwa tygodnie.
- To kwestia kilku godzin - mówili przybyli na miejsce ratownicy medyczni pogotowia. - Mężczyzna jest skrajnie wyczerpany, ledwo żyje. Zabieramy go do szpitala, miejmy nadzieję, że uda się go uratować.
Z relacji lokatorów budynku przy ul. Świdnickiej wynika, że mężczyzna nie utrzymywał kontaktów z rodziną ani sąsiadami. Nie korzystał także z żadnych form pomocy społecznej.
- Przecież tu nie ma trzydziestu rodzin, tylko dziewięć. Mężczyzna mieszka w budynku prawie dziesięć lat - dziwili się strażnicy.
